Koniec lata

ważka

Lubię go w towarzystwie bujnej zieleni, w niepoukładanym gąszczu krzaków, sterczących gałęzi, wysokich traw. W trzcinach chyba też nawet. Jak ginie w plamach zieleni, od jaskrawych wiosennych  po coraz ciemniejsze butelkowe, jak wchłaniają go brązy i głębokie czernie. I leje się obraz jak ciecz, płynie, mieni się samo w sobie wodne odbicie. Rozszarpuje go białe światło, w przerwie między liśćmi wykłuwa oczy. I lubię jak brnie w błocie, ślizga na piachu, zabawia się po szczeniacku korzeniami wyrastającymi z dróg. Gdy odpryskują kamienie, trzaskają suche gałęzie i nie odpuszcza z gazu. Od zakrętu do zakrętu turlają się pod szybą  nektarynki, skarpetki, sfatygowane mapy.

I kiedy słuchamy razem muzyki, odprężamy się albo nakręcamy. Gdy w trasie w uszach monotonny ton, działa jak masaż po męczącym dniu. Boli głowa, kleją się brudne ręce.. Szum bieżnika koi, daje poczucie bezpieczeństwa. Chociaż tak na prawdę nic nie jest pewne, nie uwzględniamy sprzeciwu losu. Gdy naszym celem jest droga, nie opuszcza nas poczucie tu i teraz. Kiedy odbijamy od głównych dróg i w chmurze kurzu zostawiamy za sobą pola kukurydzy, snopy siana, ludzi w oknach wiejskich chatek. Gdy uciekamy przed chmarą wściekłych gzów, lgnących do ciepłej maski.

I gdy goni nas zmrok i trzeba ścigać się z ostatnimi promieniami. Gdy kula słońca wyrzuca pomiędzy drzewami stroboskopowe wystrzały. Uderza po oczach. A na wieczór rozluźnić napięte barki, usiąść na masce i wypalić papierosa.. I choć tyłek boli, usiąść z boku i zwyczajnie sobie popatrzeć, na tysiąc much na rejestracji, kurz i cały ten jego brud. Pomyśleć, że sobie poradził, że znowu mu się udało. Zapada cisza, ale w głowie dalej słychać szum silnika.

Lubię jak jest zmęczony i kiedy razem się kładziemy, żeby na drugi dzień znowu jechać dalej. Budząc się mieć pod ręką kierownicę, stacyjkę i móc znowu szukać nowego miejsca. Lubię zjeść z nim śniadanie, wypić herbatę, oko w oko z ważką na antence. Jak zapach żywicy rozsadza mi płuca, przyjemnie mdli powietrze. Lubię wozić w nim te wszystkie manele, jak z dnia na dzień coraz bardziej staje się moim domem. Bo każdy element nadwozia do czegoś się przydaje. I co z tego, że na stacji pan/pani nurkuje wzrokiem ..że przypadkowi ludzie spojrzeniem bez efektu starają się objąć chaos i eksplozję przedmiotów które zlewają się w abstrakcyjny twór.

I nigdy nie odpoczywam tak jak wtedy. I jest mi dobrze, i chyba nic więcej mi nie trzeba. Zaginam kark i próbuję zamknąć oczy. Wydaje mi się, że będę widzieć przez powieki. Szybko je otwieram, bo zwyczajnie się nie da…zresztą po co je zamykać, jak wszystko to dzieje się na prawdę.

Niestety tego lata, samochód porósł przydomowy mlecz, oset, skrzyp polny, trawa..innych gatunków nie znam. Wygniótł sobie wygodne legowisko i czekał..

garyy

 

 

Jedna myśl w temacie “Koniec lata”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *